Jeśli uważasz, że nie da się spakować w jedną walizkę ,wyjechać w dowolne miejsce na świecie i tam zamieszkać to jesteś w błędzie.

Architecture of my mind.

        Dobrze, że w poprzednim wpisie nie sprecyzowałam, który dokładnie poniedziałek mam na myśli zapowiadając, że właśnie tego dnia pojawi się kolejna notka. Dzięki temu mogę Was wszystkich zaskoczyć faktem, że poniedziałek dopiero jutro a ja publikuje wpis już dziś, w niedzielę!      

          Nie będę rozpisywać się o żmudnych i dość długich poszukiwaniach pracy, bo ten kto sam przez to przechodził wie, że nie jest to czynność ani szybka, ani przyjemna a już na pewno nie napawająca optymizmem. Dla osób takich jak ja, czyli po studiach, z niewielkim doświadczeniem zawodowym pole do popisu jest raczej poletkiem, na którym zasiewamy milonpięćsetstodziewięćset ziarenek CV żywiąc szczerą nadzieję, że w końcu któreś z nich wykiełkuje dając dorodne owoce, w postaci trochę lepiej płatnej niż najniższa krajowa pensji, z której będziemy mogli wyżywić gębę swoją i ewentualnie bezrobotnej siostry/brata/koleżanki w potrzebie. Na przyjemność w postaci posiadania i utrzymywania zwierząt futerkowych niestety nas już nie stać. 
W mojej sytuacji różnica jest jeszcze taka, że jestem sobie na obczyźnie i moja osobista i prywatna intuicja podpowiada mi, żebym póki co swoje ambicje na stanowisko dyrektora generalnego ds. badań rynku opinii publicznej w prowincji Ontario odłożyła na dalszą bliżej nieokreśloną przyszłość i raczej poszukała sobie zajęcia, gdzie wymagania wobec przyszłych pracowników są ciut, ciut mniej wygórowane. Tak więc po tym, jak  dość długo poszukiwałam pracy, która była by dla mnie zadowalająca w stosunku do moich aktualnych potrzeb finansowych, dostałam 2 stanowiska na raz. W ciągu jednego dnia, a ściślej mówiąc w przeciągu 1,5 godziny. Pierwsza praca w restauracji na międzynarodowym lotnisku Pearson w Toronto, druga to praca w sklepie z ubraniami w centrum Toronto. Z tej pierwszej musiałam niestety zrezygnować z przyczyn technicznych, więc obecnie jestem sobie panią ekspedientką w Ironhead. Firma w 100% kanadyjska, założona 13 lat temu przed dwóch braci, których miałam okazję poznać na Christmas party. No, generalnie praca lekka, łatwa i przyjemna, ludzie bardzo fajni, ubrania fajne i niepowtarzalne, ale to tyle, bardziej zainteresowanych odsyłam do wujka google 😉
           

            Jedynym minusem mojej obecnej pracy jest fakt, że mieszkam w Mississauga i dojazd do Toronto komunikacją miejską zajmuje mi 1,5 godziny… I dlatego też od stycznia przeprowadzam się do Torontoooooooo! Chyba nie miałam jeszcze okazji porozpływać się tu na blogu w zachwytach nad Toronto, więc zrobię to teraz: dla mnie jest to miasto absolutnie fantastyczne, pełne życia i tętniące kulturą we wszystkich znaczeniach tego słowa. Znacie to uczucie, kiedy jesteście w jakimś miejscu pierwszy raz, ale już po kilku sekundach macie to odczucie, że to miejsce jest wasze, pasuje do was a wy do niego? Ja tak właśnie miałam. Toronto jest ogromne, ale mimo tego ogromu jest tam przytulnie. A już moją megaturbonajulubieńszą częścią jest stare Toronto z cudownymi starymi i trochę zapuszczonymi domami, które po prostu uwielbiam i które nadają miastu  niepowtarzalny klimat i aurę. I stare tramwaje jeżdżące po ulicach, i rowery przypięte do balustrad ganków i bluszcz wijący się po ceglanych ścianach domów i zagracone podwórka i…. ach!   Może to trochę dziwne, ale jak pierwszy raz to wszystko zobaczyłam, to pomyślałam sobie, że gdyby ktoś kiedyś kazał mi  narysować jak wygląda wnętrze mojej głowy, narysowałabym dokładnie tą część Toronto. Może właśnie dlatego to miasto tak mi się podoba. Bo odzwierciedla świat, który stworzyłam w swojej wyobraźni. Świat składający się z wielu różnorodnych elementów, które widziałam w wielu krajach, a z których wybrałam to, co najbardziej mi się podoba i odzwierciedla mój gust. Ten kolaż istniał do tej pory tylko w mojej głowie, do czasu aż zobaczyłam niektóre miejsca w Toronto. Spokojne, boczne ulice, na których stoją tylko domy i rosnące przed nimi drzewa pchające się swoimi gałęziami prosto w nieco przykurzone, odymione okna. Niskie płotki oddzielające obszar domu od chodnika i ulicy,tylko pozornie zaznaczające teren prywatny bo wystarczy lekko unieść nogę żeby je pokonać. Potem już tylko kilka kroków i już wchodzisz po trzech,czerech schodkach na nieco zagracony ale przytulny ganek. A jak zatęsknisz za “wielkim światem” wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów do najbliższego przystanku i tramwajem udać się do downtown bo oczywiście stolica Ontario jest też tą kosmopolityczną, nowoczesną, oświetloną  milionami świateł metropolią znaną z pocztówek z CN Tower na czele, i to też jest fajne, ale dla mnie to jest już świat, w którym mogę funkcjonować tylko na potrzeby załatwiania różnych spraw czy pracy. Cześć do życia to te stare, skrzypiące i lekko nadszarpnięte zębem czasu domy i ich ogródki 🙂 Nie mogę doczekać się stycznia i przeprowadzki. Już nie mówiąc o wiośnie w Toronto!

Leave a comment